poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 12 :)

*Mario*


Podczas obiadu dostałem smsa, że Gosia się wybudziła, więc poinformowałem o tym państwa Reus i wybiegłem z restauracji. Chciałem jak najszybciej być przy mojej kruszynce. Z impetem wpadłem do szpitalnego holu, a potem do sali mojej drugiej połówki. Robert i Klaudia spojrzeli na mnie wystraszeni.
-Co? - zapytałem - Cześć kochanie - uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem do łóżka.
-Kim pan jest? - spojrzała na mnie wielkimi oczami. - Znamy się?
-Jestem Twoim mężem - odpowiedziałem zdziwiony.
-Nie proszę pana, ja nie jestem w związku małżeńskim.
-Zapewniam Cię, że jesteś i to już od pół roku.
-Musiała zajść jakaś pomyłka - spojrzała na mnie zimnym wzrokiem, a potem całą uwagę skupiła na oknie. - Klaudia mogłabyś powiedzieć temu Panu, że ma opuścić moją salę?
-Oczywiście kochana - szatynka rozłożyła bezradnie ręce i biorąc mnie pod ramię wyprowadziła na korytarz.
-Nic z tego nie rozumiem - pokiwałem głową - Ona pamięta tylko Ciebie?
-Tak. Idź do domu, przynieś wasze wspólne zdjęcia i pamiątki, kup jej ulubione kwiaty. Może wtedy coś w niej drgnie. Ja postaram się z nią porozmawiać na twój temat.
-Dobrze, do później - pożegnałem się i ruszyłem do mieszkania. Muszę znaleźć jakiś sposób na to żeby sobie wszystko przypomniała, a jeśli nie to zrobię wszystko, aby kolejny raz mnie pokochała.

*Kilka godzin później*
*Gosia.

Robert i Klaudia już poszli, a w mojej sali od pewnego czasu słychać było tylko dźwięki dobiegające z ulicy. Strasznie się nudziłam, ale nie wiedziałam co mogłabym robić. W tej samej chwili drzwi do sali uchyliły się i wszedł ten brunet, który był tutaj rano i twierdził, że jest moim mężem. Jedyne co pamiętam z mojego 'poprzedniego życia' to Klaudia. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale mam nadzieję, że sobie wszystko przypomnę. Wracając do tego tajemniczego mężczyzny - wniósł do sali ogromny bukiet czerwonych róż i jakąś papierową torbę. Kwiaty ustawił na szafce i usiadł przy moim łóżku.
-Mogę Ci coś pokazać? - odezwał się wreszcie i podał mi torbę.
-Jasne - z zaciekawieniem ją wzięłam i zaczęłam wyjmować znajdujące się w niej przedmioty. - To my? - zapytałam pokazując mu plik zdjęć.
-Tak. To jest zdjęcie z naszych pierwszych wakacji, tutaj z zaręczyn i ślubu, no i z boiska. A tutaj kochanie Ty w swojej pracy - uśmiechnął się.
-Gdzie ja pracuję? - skoro nic nie pamiętam to może chociaż zadając pytania się czegoś dowiem. Co mi szkodzi zrobić mały wywiad?
-Jesteś psychologiem w Bayernie Monachium a ja jestem zawodnikiem tego klubu.
-Więc twój zawód to piłkarz.... - zawiesiłam głos - A jak się poznaliśmy?
-To było wtedy, gdy ja grałem jeszcze w Borussi Dortmund. Muszę w tym miejscu dodać, że twoim tatą jest Juergen Klopp. Często przychodziłaś na treningi i jakoś tak od razu między nami zaiskrzyło. Znaczy najpierw byłaś w związku z Marco Reusem, ale on Cię zdradził i poślubił inną kobietę, a Ty zostałaś moją żoną. Ot cała historia - gdy mówił uśmiech nie znikał z jego twarzy.
-Mhm - powiedziałam - Niestety nic nie pamiętam, jedyną osobą jest Klaudia... Przepraszam -  spuściłam głowę.
-Jestem pewny, że niedługo wszystko wróci  - wstał i przytulił mnie. Poczułam ciepło i miłość bijącą z tego gestu - Kocham Cię - szepnął i złożył na moich ustach pocałunek. Początkowo byłam zaskoczona, ale odwzajemniłam go. - To może na dzisiaj wystarczy na dzisiaj tych wspomnień i ja już pójdę.
-Nie odchodź, proszę - przytrzymałam jego dłoń - poopowiadaj  jeszcze coś. Nie chcę znowu zostać sama na nie wiadomo ile.
-No dobrze - usiadł na moim łóżku i objął ramieniem.
Około 20:30 niestety musiał zbierać się do domu obiecał jednak, że wróci skoro świt. Pożegnałam go z nieukrywanym żalem i postanowiłam położyć się spać. Nadal nic nie pamiętam, ale ten cały Mario coraz bardziej mi się podoba. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! :) Urodzinowy rozdzialik! :) Mam dzisiaj urodziny, mega dobry humor i specjalnie dla Was dodaję post wcześniej :) Mam nadzieję, że się podoba :p
Ps. Rozdział pisany podczas słuchania płyty, którą dostałam wczoraj w prezencie :)


poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział 11 :)

*Kilka dni później*
*Mario.


Upłynęło już kilka dni od tego tragicznego wydarzenia, emocje zdążyły opaść jednak wciąż miałem ogromny żal do siebie za to co się stało.  Ann została zatrzymana i postawiono jest zarzut umyślnego usiłowania zabójstwa. Mój adwokat obiecał, że będzie się starał o najwyższy wymiar kary dla niej. I bardzo dobrze. Tym razem posunęła się za daleko.

Natomiast stan zdrowia mojej żony ustabilizował się. Cały czas jest w śpiączce, ale są szanse, że niedługo się wybudzi. Wynoszą one 25%, ale to zawsze coś.
Dzisiaj przyszedłem do szpitala nieco później, ale cały czas są przy niej jej rodzice. Trochę mi głupio, że poinformowałem ich o stanie zdrowia ich jedynego dziecka już po operacji, ale wcześniej nie miałem do tego głowy. Byli trochę źli, ale cóż - ona zawsze będzie od nich ważniejsza.
Poza tym w szpitalu do mojej żony codziennie odbywają się 'pielgrzymki'. Przychodzą wszyscy bliżsi i dalsi znajomi. Małgosia i Marco oraz Klaudia i Robert wspierają mnie najbardziej. Codziennie starają się mnie podnieść na duchu - raz jest lepiej, a raz gorzej, ale zawsze jakoś daję radę.


-Dzień dobry panie Goetze, sytuacja dzisiaj bez zmian - powiedział lekarz prowadzący Gosię - w nocy nastąpił mały przełom, ale niestety nie udało nam się pacjentki wybudzić.

-Rozumiem. Teraz już chyba tylko będzie lepiej.
-Tak myślę. Proszę do niej iść i dużo z nią rozmawiać tak jak już mówiłem.
-Dobrze, postaram się - opuściłem jego gabinet.


Gdy wreszcie wszyscy opuścili salę spokojnie usiadłem na skraju łóżka mojej ukochanej i początkowo intensywnie wpatrywałem się w jej twarz jednocześnie wsłuchując się w nieustanne pikanie tych wszystkich maszyn. Cały czas się modliłem - niejednokrotnie ze łzami w oczach - o to, aby to właśnie dzisiaj otworzyła oczy. Tak bardzo tęsknię za jej niebieskimi tęczówkami,  słodkim uśmiechem oraz kojącym głosem.

-Kochanie... - zacząłem wreszcie - bardzo za Tobą wszyscy tutaj tęsknimy. Błagam obudź się wreszcie, wróć z tej podróży. Kocham Cię, cholernie Cię kocham, jak jeszcze nigdy nikogo. Jesteś tą dla której i przez którą żyję. Nie możesz ot tak sobie umrzeć. Masz żyć, rozumiesz? Wszyscy Cię potrzebujemy... Wracaj szybko... - poczułem na policzkach mokre, gorące krople i przerwałem monolog. Muszę się uspokoić, muszę być twardy, nie mogę się teraz poddać. Zrezygnowany wstałem i wyszedłem na korytarz, usiadłem na krzesełku i schowałem twarz  w dłoniach. Dlaczego to życie musi być tak cholernie ciężkie?


*Perspektywa Roberta Lewandowskiego*



Kiedy wraz z moją żoną oraz Marco i Małgosią zjawiliśmy się w szpitalu zastaliśmy Mario śpiącego na krzesełkach. Pokręciłem głową - mówiliśmy mu żeby normalnie w nocy spał, a nie chodził bez celu po mieście, przecież to i tak nic nie da. Wiem doskonale co przeżywa, bo moja wtedy narzeczona też została kiedyś postrzelona i prawie umarła. Tylko że Ona zaraz się wybudziła. Wszyscy bardzo się martwimy, że być może Gosia obudzi się po bardzo długim czasie.

-Halo wstajemy - Klaudia podeszła do niego i zaczęła delikatnie szarpać za ramię.
-Co jest obudziła się? - zapytał zaspany i usiadł jednocześnie poprawiając włosy.
-Nie. Zabieramy Cię na obiad - zadecydował Marco.
-Ale..
-Nie ma, ale. Robert i Klaudia zostaną, a Ty idziesz z nami.
-No okej - Goetze zawsze zgadzał się z żoną Marco, nie potrafił się jej sprzeciwić.
Kiedy oni poszli my weszliśmy do sali i usiedliśmy na taboretach.
-Jak myślisz kiedy do nas wróci?
-Nie wiem kochanie, mam nadzieję, że jak najszybciej. Mario bez niej wariuje - patrzyłem jak poprawia jej poduszkę i przygładza rozrzucone włosy.
-Oby szybko to zrobiła., bo on naprawdę oszaleje.
-Spójrz.... czy ona.. czy właśnie poruszyła palcami? - spojrzałem zaintrygowany na twarz śpiącej.
-Co? Zdawało Ci się - machnęła ręką.
-Nie. Tylko popatrz.
-O cholera chyba się budzi.. Idę po lekarza - wybiegła z sali. Po chwili wróciła z ordynatorem oddziału, który wyprosił nas na korytarz. Stanęliśmy za szybą i patrzyliśmy jak dziewczyna otwiera oczy i jak anestezjolog odłącza ją od tej całej aparatury.
-Możecie państwo do niej wejść - podszedł do nas lekarz - niestety nic nie pamięta - dodał i poszedł wypełniać swoje obowiązki.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak się podoba? :) Nie jestem w stanie nic więcej wymyślić na dzisiaj ;(

piątek, 5 lutego 2016

Rozdział 10 :)

-Bardzo mi przykro, nie mam jeszcze żadnych konkretnych informacji, ponieważ operacja trwa dalej. Musieliśmy przetoczyć żonie krew gdyż bardzo dużo jej straciła. Dziecko nie przeżyło - dodał cichszym tonem - Teraz koledzy muszą dokończyć operację i pozszywać uszkodzone naczynia. Proszę być dobrej myśli. - spojrzał na mnie współczująco i odszedł.
-Kurwa mać! - krzyknąłem i z całej siły kopnąłem w ścianę. Bezsilnie usiadłem na zimnych płytkach. Nie miałem nawet siły płakać. W duchu modliłem się, aby Bóg zostawił mi chociaż żonę...wiem nie zasługuję na Nią, ale to nie może się tak skończyć. Przecież teraz zaczęło się wszystko w miarę układać i nagle ktoś chce nam to zniszczyć? Nie mogę do tego dopuścić! Jeżeli ona umrze jej zabójca odpowie za to własnym życiem. Już ja tego dopilnuję!
-Mario! - usłyszałem nagle.
-Co wy tu robicie? - zapytałem na widok Marco i jego żony Małgosi. Podniosłem się z podłogi i podszedłem się przywitać.
-Klaudia Lewandowska nas poinformowała i przyjechaliśmy najszybciej jak się tylko dało - odezwał się Reus.
-Bardzo Wam dziękuję, że jesteście - odezwałem się po dość długim milczeniu. Minęła może z godzina i nadal nic nie było wiadomo. Powoli miałem tego dość. Ile kurwa można czekać? Co oni takiego tam robią?
-Nie masz za co dziękować - tym razem głos zabrała Gosia - Możesz opowiedzieć co dokładnie się stało?
-Byłem na zakupach...  - zacząłem długą opowieść. Im dalej ją snułem tym bardziej żona mojego przyjaciela płakała coraz głośniej, słone łzy płynęły wraz z jej tuszem do rzęs. Wdziałem, że Marco też ledwo się trzymał, ale starał się być twardym. - A teraz kurwa 8 godzin tam już jest i nic! Wiem tylko, że dziecko nie przeżyło. Powiedział mi to jeden z chirurgów chwilę przed Waszym przybyciem - zakończyłem.
-Matko kochana Mario.... Gośki to twarde kobiety, a Twoja żona już szczególnie. Wszystko będzie dobrze - Gosia niby posłużyła się banałem, ale niesamowicie podniosła mnie na duchu. Tego mi było trzeba - pogadać z kimś kto mniej więcej wie co ja teraz przeżywam. Smutno się uśmiechnąłem - nie było mnie na więcej stać.
-Jadłeś coś albo chociaż piłeś? - wtrącił się blondyn.
-Nie.
-Kochanie chodź, trzeba mu coś przynieść, bo jeszcze zemdleje.
-Idź sam, ja tutaj z nim posiedzę.
-Zaraz będę - pocałował dziewczynę w policzek i poszedł.

*Perspektywa Małgorzaty Reus*

Już kolejną godzinę siedzieliśmy z Mario pod salą operacyjną. Było nieznośnie cicho, nikt nie wchodził, a tym bardziej nie wychodził.  Już sama nie wiedziałam co mam o tym myśleć. 
-Mario będzie dobrze. Musi - powtórzyłam kolejny raz.
-Przykro mi, że to mówię, ale nie będzie dobrze, wszyscy o tym wiemy. Ona była w kałuży krwi, nie mam pojęcia ile tam leżała. Może godzinę, a  może 10 minut? Byłem na zakupach. Już przy pakowaniu ich do auta czułem, że coś jest nie tak i nie myliłem się.
-Dlaczego ona Wan to robi? - zapytałam czując pod powiekami piekące łzy.
-Nie wiem, może dlatego, że jest zazdrosna? Jakbym ją teraz dorwał to bym ją normalnie rozszarpał - wyczuwałam w nim narastającą złość, jednak w głębi duszy był zrozpaczony, nie wiedział co mówić ani co ze sobą zrobić. Odwróciłam głowę i ujrzałam jakąś postać, która musiała tu być od dłuższego czasu. Bez słowa wstałam i udałam się w jej kierunku, zaczęła się wycofywać, więc pobiegłam za nią. Kątem oka widziałam jak drzwi sali się otwierają i do Mario podchodzi lekarz. Nagle ta osoba potknęła się i upadła.
-Ann?! Co ty tu robisz? - zapytałam w miarę cicho żeby Goetze nic nie zauważył i  przycisnęłam ją kolanem do posadzki.
-Chciałam zobaczyć jak on cierpi.
-Jesteś nienormalna? Nie możesz tu ot tak przychodzić i jeszcze mieć satysfakcję z tego, że ten, którego niby kochasz cierpi przez Twoje bezmyślne zachowanie. Oni bardzo przez Ciebie cierpią, daj im spokój.
-Ja cierpię bardziej niż oni - próbowała zrobić z siebie ofiarę.
-Dlatego wbiłaś jej nóż w brzuch i zabiłaś dziecko? Gdybyś była na ich miejscu na pewno byś nie była taka zadowolona - bardzo się starałam, aby wzbudzić w niej wyrzuty sumienia.
-Gówno mnie to obchodzi, to nie ja tylko oni teraz cierpią. Ja wreszcie dopięłam swego. - zobaczyłam, że w naszym kierunku zmierza mój mąż, był wściekły - widziałam to w jego oczach i spiętych mięśniach. Wyjął telefon i szybko gdzieś zadzwonił.
-Co ty do licha ciężkiego wyprawiasz? - warknął na mnie.
-Obezwładniłam ją tylko żeby nie uciekła i ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę - w tym momencie zaraz za nim pojawił się Ben (nasz kierowca, który miał uprawnienia ochroniarza).
-Idź do Mario, w tej chwili - wycedził Marco.
-Nie - odpowiedziałam stanowczo.
-Chociaż raz bez dyskusji zrób to o co Cię proszę. RAZ! - zaakcentował.
-Dobra - puściłam Ann i odwróciłam się wracając do przyjaciela. Spojrzałam na siebie jeszcze raz i zobaczyłam jak Ben ją skuwa i wyprowadza. Podbiegłam do Mario siedzącego na podłodze. Płakał. Zdawało mi się, że świat przestał dla niego istnieć.
-Mario? - klęknęłam przy  nim i przytuliłam go.
-Jezu.... nie wiem jak ja teraz będę z tym żył.. ona... ona może się już nie obudzić...Ta suka zabrała mi to, co było dla mnie najcenniejsze.... Zabiję ją!
-Nie ma takiej możliwości przyjacielu - podszedł do nas Marco. - Możemy teraz wejść do Twojej żony?
-Niestety będzie to możliwe dopiero za 30 minut - odezwał się bardzo cichym głosem. Był zmęczony, bardzo zmęczony.
-Chodź z nami, musisz odpocząć.
-Nie! Ja zostaję tutaj..
-Mario... mój mąż ma rację... musisz się wyspać, wrócisz tu za kilka godzin. Ona nie ucieknie i na pewno nie obudzi się wcześniej niż Ty tu zdążysz wrócić. Idziemy - wstałam i podałam mu rękę pomagając się podnieść. Marco wziął jego torbę i opuściliśmy szpital. Nasz kierowca zawiózł nas do wynajętego apartamentu, pokazałam brunetowi pokój i wróciłam do siebie. Zaczęłam płakać.
-Spokojnie aniołku - powiedział mój mąż i mocno mnie przytulił.
-To jest straszne, on nie powinien aż tak cierpieć...
-Po tym wszystkim oni będą bardzo silni. Przetrwali rozstanie, a to, co teraz się stało umocni ich związek, jest próbą dla ich miłości. Będą silniejsi od nas - dodał pewnym głosem. Pocałowałam go. Wiedziałam, że skoro przeżyła to teraz wszystko będzie dobrze. Po prostu musi być dobrze !

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak się podoba? Chyba najdłuższy post na tym blogu :)



Małgorzata Reus - żona Marco, przyjaciółka Mario i Małgosi.

środa, 3 lutego 2016

Rozdział 9 :)

*Perspektywa narratora*

W tym samym czasie nieświadomy niczego Mario spokojnie pakował zakupy do bagażnika. Chciał udać się jeszcze do drogerii żeby kupić swojej żonie jakiś kosmetyk jednak dziwne przeczucie nie dało mu oderwać myśli od domu. Czy coś się tam stało? Miał nadzieję, że nie i to tylko nic nie znaczące głupie myśli. Jednak mimo wszystko postanowił jak najszybciej wracać - ukochana teraz nie powinna być zbyt długo sama. Z piskiem opon ruszył spod sklepu. Im bliżej domu się znajdował tym gorszy czuł ucisk w żołądku. Zaparkował na podjeździe i zostawił zakupy w aucie. Stwierdził, że potem po nie wróci. Nucąc pod nosem znaną melodię wszedł na posesję. Zdziwił się, gdy okazało się, że drzwi nie były zamknięte na klucz. Lekko przerażony otworzył je i wszedł do korytarza. Jego oczom ukazała się ogromna kałuża krwi, a kawałek dalej leżała jego żona.
-Gośka! Co Ci jest? - szybko do niej podbiegł i wtedy zobaczył nóż głęboko wbity w brzuch. Również prawa ręka była przezeń przebita i leżała bezwładnie obok. Ze łzami w oczach zadzwonił po pogotowie, które przyjechało już po chwili.
-Skąd ten nóż  w jej brzuchu? - zapytał jeden z ratowników bandażując dłoń.
-Nie mam pojęcia, dopiero wróciłem z zakupów.
-Wie Pan, że musimy zgłosić sprawę na policję?
-Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Gdzie ją zabieracie?
-Może pan jechać z nami - powiedział kierowca karetki. 
-Dziękuje - załamany Mario szybko znalazł dokumenty Małgosi i wyszedł za ratownikami zamykając drzwi na klucz.

*Kilka godzin później*
*Mario.

Po przyjeździe do szpitala musiałem podpisać zgodę na operację i już od jakiś 6 godzin siedzę pod salą i czekam na jakiekolwiek informację, boję się o Nią, o moje maleństwo... Nie wiem to mógłby zrobić coś takiego, chociaż może i wiem tylko sam się oszukuje, że to nie ta osoba. Dlaczego nie chciała ze mną jechać na te cholerne zakupy? Gdyby nie była uparta nic by się nie stało. Nadal mógłbym siedzieć z nią w salonie czy sypialni, rozmawiać i śmiać się. Na pewno nie bylibyśmy teraz tutaj.
-Przepraszam... - poczułem na moim ramieniu czyjąś dłoń.
-Tak? - podniosłem głowę i ujrzałem policjantkę. Przetarłem dłonią łzy, które od jakiegoś czasu płynęły po moich policzkach.
-Aspirant Magdalena Krauze. Muszę zadać Panu kilka pytań.
-Słucham - zrezygnowany wbiłem wzrok w przeciwległą ścianę.
-Gdzie pan był gdy doszło do zdarzenia?
-W sklepie, żona wysłała mnie po zakupy.
-Ma pan podejrzenia kto mógł to zrobić?
-Tak. To mogła być moja była narzeczona Ann Katrin Broemmel.
-Dobrze, dziękuje. W taki razie skontaktujemy się z panem gdy tylko cokolwiek ustalimy. Proszę być dobrej myśli i dać znać gdy żona się wybudzi. Do widzenia!  - pożegnała się i poszła.
Postanowiłem zadzwonić do Lewego. Wiem, że on jest teraz zajęty czymś innym, ale powinien o tym wiedzieć. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer przyjaciela.
-Cześć! Tu Klaudia, co tam ? - przywitała się radosnym głosem świeżo upieczona pani Lewandowska.
-Cześć. Jest Robert?
-Nieee nie ma w łazience siedzi. Stało się coś?
-Nic, tak tylko dzwonię - nie chciałem mówić o tym co się stało Klaudii.
-Nie kłam. Coś z Gosią, prawda? - wyczułem narastający niepokój w wypowiedzi dziewczyny.
-Tak. Ktoś jej wbił nóż w brzuch. Jesteśmy w szpitalu, czekam właśnie na jakiekolwiek informacje - powiedziałem jednym tchem.
-O mój Boże! - krzyknęła - Będziemy najpóźniej jutro. Informuj nas - rozłączyła się.
Nie pozostało mi nic innego jak czekać dalej. Coraz bardziej mnie to dobijało. Bezmyślnie ściskałem w rękach dawno już pusty kubek po kawie. Mijały kolejne sekundy, minuty i godziny, a nikt nie wychodził. Nagle drzwi uchyliły się. Moim oczom ukazał się chirurg, który był operatorem zabiegu.
-Pan Goetze? - zapytał zmęczonym głosem.
-Tak. Co z moją żoną i dzieckiem?
-Bardzo mi przykro....

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak wiem kochacie mnie :* pomęczę Was jeszcze trochę :)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 8 :)

`Są w życiu chwile, gdy wydaje się, że już gorzej być nie może...
Właśnie wtedy okazuje się, że jednak może..`

*Gosia.


Gdy obudziłam się około południa mojego męża nie było. Ubrałam się, poprawiłam makijaż i włosy i zeszłam na dół. Zastałam go przy stole razem z Robertem. Zawzięcie o czymś dyskutowali, a do mojego lekko jeszcze zaćmionego umysłu dolatywały tylko strzępki konwersacji. Zastanawiałam się kim jest ta "ona" i o czym "nie może się dowiedzieć, bo to by ją zabiło". 

-Cześć chłopaki! - postanowiłam przerwać wymianę zdań.
-Ciiiiszej.. - westchnął Lewy - Głowa mi pęka.
-Trzeba było więcej chlać - uśmiechnęłam się do niego i przywitałam z moim mężem.
-Ty masz szczęście, bo jesteś w ciąży i masz wolne od napojów procentowych - dodał napastnik Reprezentacji Polski.
-Haha może Ty też chcesz być w błogosławionym stanie? Jak w tym filmie ze Schwarzeneggerem. - zakpiłam.
-Ta już lecę. Wolę być jednak na kacu.
-To nie marudź. Macie tutaj magiczne proszki - wskazałam na niewielki stosik tabletek leżący na sąsiednim stole - i wodę. Ja sobie coś w tym czasie zjem - z uśmiechem na ustach ruszyłam w kierunku kuchni gdzie zadowolona pani Lewandowska wcinała kanapki z sałatą, pomidorem i serem.
-Oooo cześć piękniejsza połówko małżeństwa Goetze ! - przywitała mnie z entuzjazmem godnym osoby, która właśnie wygrała 10 milionów w totka - Przyłączysz się?
-Z chęcią - usiadłam na wysokim taborecie i wzięłam kanapkę.


Po kilku godzinach wraz z Mario lecieliśmy samolotem do Monachium. Zdążył już wytrzeźwieć, a z racji tego, że trochę źle się czułam nie zostaliśmy na poprawinach tylko zdecydowaliśmy wracać do domu. Lot przebiegał bardzo spokojnie. Mario słodko chrapał oparty na moim ranieniu, a ja czytałam książkę. Po godzinie znudziła mi się jednak i postanowiłam przejrzeć Facebooka. Nie było żadnych ciekawych postów, więc zablokowałam telefon i wpatrzyłam się w przestrzeń. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.


*Kilka godzin później*

Po rozpakowaniu rzeczy, wstawieniu prania i obiedzie usiadłam na kanapie z kubkiem zielonej herbaty i włączyłam jakiś film przyrodniczy. Mario w tym czasie był na zakupach gdyż w naszej lodówce zostało już niewiele, a jak wiadomo nie powinnam teraz się 'stołować' na mieście. Po jakiejś półgodzinie usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiło mnie to, bo nie spodziewałam się gości, a wszyscy nasi znajomi byli obecnie w Polsce na poprawinach. Początkowo postanowiłam nie otwierać jednak przybysz był bardzo natarczywy.
-Chwila! Nie pali się! - krzyknęłam w końcu i lekko zdenerwowana podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się Ann - Czego? - zapytałam bez ogródek.
-Tego - nagle w jej dłoni zalśniło srebrne, długie ostrze - Dobranoc - uśmiechnęła się.
-Nieee - krzyknęłam zasłaniając rękami brzuch. Nie mogłam dopuścić żeby moje Maleństwo ucierpiało.
-Za późno suko! Zamawiałaś bilet w jedną stronę na tamten świat?- wbiła mi nóż w brzuch i przekręciła. Upadłam na podłogę i po chwili straciłam przytomność. Zanim się to stało zobaczyłam tylko jak Ona wychodzi i z szyderczym uśmiechem trzaska drzwiami. Potem nastała ciemność...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć!
Wróciła stara Gośka, jej wena i miliony komplikacji. Możecie mnie zabić xD 
Do następnego :*

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 7 :)

*Some time later*


*Ślub Klaudii i Roberta*


Dzisiaj nadszedł dzień, w którym Klaudia i Robert mieli powiedzieć sobie sakramentalne "tak". Od rana trwały przygotowania - zdenerwowana i pełna wątpliwości panna młoda chodziła po domu i sprawdzała czy wszystko jest okej i co chwilę dzwoniła do pani Iwony żeby się dowiedzieć czy z małym wszystko w porządku. Wreszcie po długich namowach dała się przekonać do obejrzenia filmu ,,Ojciec chrzestny" ( w sumie sama go wybrała) i potem zaczęła się ubierać. Miała piękną suknię - kupił ją Robert chcąc zrobić przyszłej żonie przyjemną, ale kosztowną niespodziankę.

2 godziny później siedzieliśmy w ławce i czekaliśmy na rozpoczęcie ceremonii. Było to w Polsce, ale czułam się tak jakbyśmy byli w Niemczech i to w dodatku na naszym ślubie. Do ołtarza pannę Weksler poprowadził mój tata, gdyż jej biologiczni rodzice zginęli w wypadku samochodowym już jakiś czas temu. Moje rozmyślania przerwało rozpoczęcie mszy.  Była bardzo uroczysta, a między tą parą czuć było kipiące emocje - wielką i bezgraniczną miłość, oczekiwanie na to aż wreszcie Bóg połączy ich na zawsze.
Po ceremonii i składaniu życzeń udaliśmy się do restauracji, w której miało odbywać się przyjęcie. Zajęliśmy wyznaczone miejsca i z podziwem oglądaliśmy pierwszy taniec młodej pary. Po wszystkim na parkiet mogły wejść inne pary i wtedy wesele rozpoczęło się na dobre.
-Kochanie wyglądasz zniewalająco - szepnął w pewnym momencie mój mąż.
-Dziękuję, starałam się - wtuliłam się mocniej w niego.
-A jak dzidziuś? Dobrze się czujesz - położył mi dłoń na brzuchu i spojrzał głęboko w oczy.
-Tak, tak, wszystko w najlepszym porządku.
-To dobrze. Chodź może na spacer skarbie? Tyle tu gości, że nikt nie zauważy naszego zniknięcia, a zaraz wrócimy - zaproponował.
-Okej, z miłą chęcią - mówiłam gdy zmierzaliśmy w kierunku wahadłowych drzwi. Na zewnątrz mój mąż narzucił mi na ramiona swoją marynarkę, bo zapomniałam z sali zabrać kurteczki.
-Słoneczko, mam coś dla Ciebie - zatrzymał się nagle w romantycznym miejscu na środku parku.
-Tak teraz?
-Mhm, poczekaj - sięgnął do kieszeni marynarki. Cały czas to niosłam i nie zorientowałam się nawet. W jego rękach zalśniło czerwone pudełeczko w kształcie serca - Skarbie, dokładnie dzisiaj mija 6 miesięcy od momentu zawarcia naszego małżeństwa. Wiedz, że bardzo Cię kocham i że żałuję wiesz czego i cieszę się, że będziemy mieli dziecko. Proszę przyjmij ten skromny prezent - podał mi opakowanie.
-O jaaaa... zawsze o taki marzyłam. Kocham Cię skarbie, jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało i przepraszam, że zupełnie zapomniałam o tym, że to już dzisiaj - przytuliłam się do niego i pocałowałam.
-Wybaczam, a teraz pozwól - wsunął mi na palec kolejny pierścionek


-Wracamy? - zapytałam po dłuższej chwili.
-Tak chodźmy, jest trochę zimno, jeszcze się przeziębisz.

Po półgodzinie weszliśmy z powrotem na salę weselną. Jedynymi osobami, które zauważyły, że nas nie ma byli państwo młodzi, ale szybko wyjaśniliśmy sytuację i wróciliśmy do zabawy. Nad ranem bardzo zmęczona, ale szczęśliwa ułożyłam się obok męża na hotelowym łóżku i bardzo szybko zasnęłam. Nie wiedziałam, że będzie to jeden z dni który zapamiętam na bardzo długo, może nawet na zawsze.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam :) Długo mnie tu nie było... bardzo długo... w sumie nie mam nic na swoje wytłumaczenie, I za to u góry też przepraszam - nie wiem  jak to wyszło, ale chyba jest kiepskie. No, ale chciałam dzisiaj coś dodać, a jest już 23:50 :)
Myślę, że następny post pojawi się szybciej.
Buziaki :*

P.S. Po prawej stronie pojawiło się pewne udoskonalenie z myślą o Was oczywiście i o tym żeby nie było tu niepotrzebnego spamu. Korzystajcie. ;)